środa, 30 października 2013

Grizzlies vs. Spurs czyli: ale to już było i wróci jeszcze więcej

Zamknijcie oczy, rozłóżcie się wygodnie w fotelu i przypomnijcie sobie co robiliście w nocy z dziewiętnastego na dwudziestego maja tego roku. Miały być wielkie emocje, wspaniały wstęp do wyrównanej i zaciętej serii, a tymczasem Spurs z łatwością poradzili sobie z Grizzlies w pierwszym spotkaniu finału konferencji zachodniej. Ofensywa Niedźwiadków nie istniała. Mecz zakończył się wynikiem 105:83 i w Memphis mało kto wierzył, że był to tylko jednorazowy przypadek.
Podobnie było wczoraj. Fani Grizzlies spodziewali się trudnego pojedynku, jednak po cichu liczyli, że z AT&T Center uda im się wywieźć jakąś niespodziankę. Niestety. Spurs znowu okazali się zbyt silni i zbyt skuteczni, a Niedźwiadki przegrały swój trzynasty (!) mecz otwarcia z rzędu. 
Kluczem do zwycięstwa ponownie okazały się rzuty z dystansu. 19. maja podopieczni Gregga Popovicha trafili czternaście trójek, na świetnej 48% skuteczności, czym zupełnie rozbili, zazwyczaj niezawodną, defensywę Grizzlies. Wczoraj, celnych rzutów było nieco mniej (11), jednak ich odsetek poszedł w górę o 7 punktów procentowych. Niedźwiadki starały się odpowiadać tym samym i choć rzeczywiście w ich przypadku 8/15 zza łuku prezentuje się znakomicie, to i tak nie wystarczyło na szalonego Patty'ego Millsa wspieranego przez zabójczego Red Mambę - Matta Bonnera. 
Właśnie ta dwójka pojawiła się na parkiecie w drugiej kwarcie spotkania, gdy Grizzlies na chwilę zapomnieli jak powinno się grać w koszykówkę. Spurs w ciągu siedmiu minut zaliczyli run 22-0. Pozwolili podopiecznym Davida Joergera na zdobycie siedmiu punktów w całej kwarcie i wydawało się, że w tym meczu nic ciekawego nie może się już wydarzyć. Jeśli jest jednak w lidze ekipa, na którą zawsze musisz uważać do samego końca, to są to właśnie Niedźwiadki. Wystarczy kilka dobrych posiadań w defensywie i ni stąd ni zowąd wynik meczu znowu staje się sprawą otwartą.
Grizzlies walczyli dziewiętnastego maja, gdy na krótką chwilę zbliżyli się do Spurs na sześć punktów i walczyli także teraz, gdy na pięć minut przed końcem meczu, ich strata do Ostróg również wynosiła zaledwie sześć oczek. W obu przypadkach czegoś jednal zabrakło. Być może mądrych decyzji sztabu szkoleniowego, który wczoraj w najważniejszym momencie spotkania przywrócił do gry kompletnie nieradzącego sobie w starciach ze Spurs, Zacha Randolpha.
ZBo nie ma żadnej odpowiedzi na defensywę Grega Popovicha, a wczoraj, z nim na parkiecie goście stracili o 21 punktów więcej niż ich zdobyli. Boris Diaw (choć ciężko przechodzi to przez gardło) może być jednym z najlepszych obrońców w lidze na Zacha, a jego niewątpliwa i dumnie pielęgnowana masa pozwala mu na skuteczną walkę z liderem Grizzlies o podkoszową pozycję. Wyobraźcie sobie tylko, jak trudno musi być przepchnąć gościa zbudowanego tak jak Francuz. 
Spurs wygrali dzięki świetnej końcówce Tony'ego Parkera i zmartwychwstałych kolanach Manu Ginobiliego, który wyglądał o 3-4 lata młodziej, niż zawodnik, którego pamiętamy z tegorocznych finałów ligi. Na początku drugiej połowy do szatni zszedł za to kontuzjowany Tim Duncan, który doznał urazu klatki piersiowej i nie wrócił już na parkiet. Jego występ w kilku najbliższych meczach stoi pod znakiem zapytania. 
MVP meczu: Kawhi Leonard (14 pkt., 7 zb., 1 as., 2 blk., 5/9 FG., 2/2 3P)
Celowo zostawiłem go sobie na deser. Kawhi wyglądał znakomicie i tylko potwierdził, że będzie jednym z głównych kandydatów do zdobycia nagrody MIP. Gdy tylko Spurs potrzebowali punktów, piłka szła właśnie w jego ręce, co zazwyczaj kończyło się efektownymi trafieniami, tuż sprzed nosa obrońców Grizzlies. Jego pozyskanie w zamian za George'a Hilla to kolejny strzał w dziesiątkę managementu Spurs.

Oceny Grizzlies:

Mike Conley - (14 pkt., 7 as., 2 zb., 2 prz., 3 str., 7/17 FG) - Najważniejsze, że nie przegrał walki z Tonym Parkerem, któremu przez cały mecz skutecznie uprzykrzał życie. Do świetnej defensywy Conley nas już jednak przyzwyczaił, a o wiele większy znak zapytania powinniśmy postawić przy jego grze w ataku. W penetracjach wyglądało to jeszcze całkiem nieźle, jednak jeśli chodzi o rzuty - jest jeszcze sporo do naprawienia.
Ocena: 3

Tony Allen - (15 pkt., 3 zb., 2 as., 2 prz., 1 blk., 3 str., 6/8 FG., 3/3 3P) - Żeby tradycji stało się dość, sezon rozpoczął od dwóch niecelnych lay-upów, jednak później było już tylko lepiej. Allen jest obecnie najlepszym w lidze strzelcem z dystansu, co zagwarantowały mu 3 (słownie: trzy) celne próby we wczorajszym meczu. Rok temu na trafienie takiej ilości rzutów TA potrzebował całego sezonu. Dziś starczył mu jeden mecz. Pytanie tylko czy to zwiastun czegoś większego, czy może po prostu, tylko i wyłącznie chwilowa "naddyspozycja". W defensywie jak to Tony Allen, świetnie ograniczał Danny'ego Greena.
Ocena: 4

Tayshaun Prince - (9 pkt., 2 zb., 1as., 4/11 FG.) - Zaczął dobrze, ale niestety, Prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym jak kończą. Prince był naszą pierwszą opcją ofensywną w I kwarcie, jednak później przypomniał sobie, że jest kompletnie bez formy i nijak nie może pojedynkować się ze świetnie dysponowanym Kawhi Leonardem. Spudłował sześć ze swoich ostatnich siedmiu prób i to by było na tyle
Ocena: 2

Zach Randolph - (2 pkt., 7 zb., 1 as., 1/6 FG., 1 blk.) - Najgorszy z całej pierwszej piątki, widać, że gra przeciwko Spurs niezbyt mu słuzy. Randolph znowu nie mógł sobie poradzić z Borisem Diawem i Mattem Bonnerem, zarówno w ataku (świetnie wypychali go z pola trzech sekund), jak i w obronie (gdy był zmuszony kręcić się po obwodzie i pilnować, czy aby przypadkiem Diaw lub Bonner nie odpalają czystej trójki). Śpieszmy się kochać ZBo, bo jak tak dalej pójdzie, może szybko odejść. Pytanie tylko, kto go w takiej dyspozycji zechce?
Ocena: 1

Marc Gasol - (14 pkt., 9 zb., 2 as., 1 prz., 7/15 FG) - Drugi po Randolphie najgorszy wskaźnik +/- w ekipie (-18) i bardzo przeciętne spotkanie po obu stronach parkietu. Marc zagrał nieco statyczniej niż w pierwszych meczach preseason i stąd zawiódł mnie przede wszystkim w ilości asyst. Skutecznie ograniczył Tima Duncana i złapał rytm w rzutach z półdystansu.
Ocena: 3

Jerryd Bayles - (5 pkt., 4 zb., 3 as., 2/9 FG) - Typowy Bayless. Wielki chaos i niska skuteczność. Znowu uparł się na najmniej efektywne w lidze rzuty z 5-6 metra i znowu ich nie trafiał. Niestety, to on jest naszym pierwszym rozgrywającym z ławki.
Ocena: 2

Mike Miller - (11 pkt., 4 zb., 3 as., 1 str., 3/6 FG., 2/3 3P) - Trafił dwie trójki w tym jedną po kontrze, więc można powiedzieć, że plan minimum został wykonany.W obliczu wciąż słabej dyspozycji Tayshauna Prince'a, liczę po cichu, że to właśnie Miller dostanie miejsce w pierwszej piątce i będzie rozciągał naszą grę, jak na prawdziwego strzelca przystało.
Ocena: 2

Quincy Pondexter - (13 pkt., 2 zb., 3 as., 4/9 FG., 2/4 3P) - Zauważyłem to już podczas preseason. Od jakiegoś czasu, Quincy zamiast korzystać z wolnych pozycji do rzutu woli wpieprzać się pod kosz i próbować wymuszać akcje and-1. Dopóki wychodzi jest fajnie, ale gdy widzisz kolejną potencjalną trójkę zmarnowaną przez jego głupią decyzję, zaczynasz mieć tego wszystkigo dość. Na minus także nietrafiony lay-up, który zbliżyłby nas do Spurs tylko na 4-punktową stratę.
Ocena: 2+

Kosta Koufos - (7 pkt., 3 zb., 3/4 FG) - Słaby początek, ale solidne zakończenie. Był jednym z głównych autorów naszego comebacku.Do spółki z Jonem Leuerem zaliczył najlepszy wskaźnik +/- w ekipie (+11)
Ocena: 3

W spotkaniu wystąpili jeszcze Jon Leuer, Ed Davis i Nick Calathes. Zobaczymy kogo z tej trójki najszybciej uwolni Dave Joerger.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz